Pociąg zajechał około 8, następnie przesialiśmy się do lokalnych mini busów, które jeżdżą w Turcji jak szalone. Nim dojechaliśmy prawie pod dom. Na przeciw nam wyszedł nasz drugi współlokator Emirhan. Świetny chłopak. Oczywiście wtedy tego nie wiedziałyśmy, ale teraz z pewnością możemy tak stwierdzić. Pomogli nam przydźwigać wszystkie walizki do domu. Mieszkanie nie okazało się aż tak okropne jak to opisywali. Mieszkałyśmy już nie raz w gorszych warunkach. Mój pokój jest najmniejszy, ale to nie jakaś klitka. Jest cały różowy (dlatego jest mój, nikt inny go nie chciał - reszta to rokowcy i hard rokowcy). Mieszkanko wymaga naprawy i sprzątnięcia dlatego też od tego zaczęliśmy. Pod koniec dnia wyglądało już całkiem nieźle.
Pierwszego dnia za wiele się nie działo. Słyszałyśmy nawoływania z meczetów chyba z 5 razy. Sakarya to meczet na meczecie, a co najgorsze jeden jest praktycznie 10 kroków od nas. AAAAA! Nie wiem czy dam radę tego wysłuchiwać. Zeszłyśmy też na dół do sklepu, ale to chyba był zły pomysł. Nie dość, że gość nas oszukał (za kilka rzeczy zapłaciłyśmy 19,50 lirów tureckich, to jeszcze sprzedał nam zsiadłe mleka)!!!! WRRRRR!
Nasza dzielnica nie wygląda najlepiej, podobno jest jedną z najtańszych... Mieszkamy na 5 piętrze więc mamy widok na całą okolicę. Syf, brut... i pisk klaksonów od samochodów... a i nie zapominajmy o nawoływaniach...